Perfekcja to mit – urok wystarczającego

*** To jest kopia MyWayLettera, który wysłałam do moich Czytelniczek 21.10.2022 ***

Zapisuję się na My Way Letter!

Cześć ,

Co to był za tydzień!
Miałam przyjemność i niezwykły przywilej wziąć udział w spotkaniu autorskim z Natalią de Barbaro, autorką książki „Czuła Przewodniczka”, którą każda, ale to każda kobieta powinna przeczytać. Noszę w sobie jeszcze słowa, które tam padły, układam je, przyglądam się, co we mnie zmieniają i na pewno będę się tym z Tobą wkrótce dzielić.

A dzisiaj chcę Ci napisać o zniekształceniu poznawczym, które towarzyszyło mi przez wiele, wiele lat i rozkruszyłam je dopiero na swojej własnej psychoterapii (i cały czas rozkruszam, bo rzadko się zdarza, żebyśmy pozbyli się czegoś raz na zawsze – zwłaszcza, jak pielęgnowałyśmy to w sobie przez lata!).

O tym zniekształceniu i o wielu innych będę też mówić w pierwszym nagraniu z cyklu „PROSTO o PSYCHOLOGII” – Jak poradzić sobie z natłokiem myśli? – TUTAJ możesz dowiedzieć się więcej o nagraniu, zapraszam!

To zniekształcenie nazwałam na własny użytek „all or nothing”. Łączy się ono z jedną z postaci / ról, które opisuje Natalia w swojej książce, czyli z Królową Śniegu.
Królowa Śniegu ma bardzo wysokie standardy. Musi mieć zawsze wszystko dopięte, perfekcyjnie ukończone, nie znosi fuszery. Najczęściej sama wszystko robi, bo jak ma komuś tłumaczyć i potem egzekwować ten najwyższy standard to szkoda jej czasu i siły. Ludzie doceniają jej pracę i zaangażowanie, bo mają pewność, że zawsze wszystko dowiezie.
Więc Królowa Śniegu robi, robi, robi. Często kosztem swojego odpoczynku. I rzadko jest zadowolona z efektu, bo przecież zawsze może być „lepiej”. Ona wie, co mogłoby być lepiej. Nawet jak inni mówią, że jest super, to ona wie. I najczęściej nie odpuści dopóki nie będzie doskonale.

Miałam tak przez wiele lat. Nie rozumiałam stwierdzenia, że coś może być WYSTARCZAJĄCO DOBRE.

 

I wtedy pojechaliśmy w góry. Dzieci były malutkie. Szliśmy po śniegu. Szlak nie był zbyt długi, ale one już od pierwszych kroków jęczały: ale daleko jeszcze? Snuły się noga za nogą. Marudziły, że jest za długo, za daleko, za zimno, za…. Dla odwrócenia uwagi Szymon chciał bawić się w swoją ulubioną grę słowną w dinozaury.
Byłam taka zła. Bo ja sobie wymyśliłam, że pojedziemy w góry, które kocham i będziemy sobie radośnie szli szlakiem do Samotni w Karkonoszach. Śnieg będzie nam skrzypiał pod stopami. Staniemy i zasłuchamy się w ciszę. Z uśmiechem wyciągniemy termos z gorącą herbatą i rozgrzejemy ręce, brzuchy i serca. A potem spontanicznie będziemy rzucać się śnieżkami. A, i jeszcze dzieci będą zachwycały się przyrodą, a ja z mężem będę miała czas na ciekawe, intelektualne, głębokie rozmowy.
Też się śmiejesz z tych wyobrażeń?
To było moje 100%, które zderzyło się z rzeczywistością.

I kiedy wróciliśmy i ktoś zapytał: jak było w górach?

Ja odpowiedziałam: średnio, bardzo średnio.

A potem padło pytanie: o, a co się stało, że tylko średnio? 

Zaczęłam odpowiadać i kiedy usłyszałam samą siebie to zdębiałam. Serio, mam tak wyjechane standardy, że nie umiem się cieszyć tym, że po prostu jesteśmy razem, zdrowi?

Przecież byłam w moich ukochanych górach! Mąż mój drogi szedł obok i nawet jak nie prowadziliśmy rozmów intelektualnie wyzywających to mogliśmy celebrować bliskość. I przecież to normalne, że dzieci nie lubią się męczyć i trudno oczekiwać, że powiedzą: wow, mamo, jak wspaniale, że wymyśliłaś taką wycieczkę, na której możemy się spocić i zmęczyć. Dzieci to dzieci. A przecież przeszły z nami ten szlak. Tak, jak umiały. Nie rzuciły się na śnieg z wrzaskiem, że nie zrobią już ani jednego kroku. Miało prawo być im ciężko. Góry to mój świat. Ich światem wtedy były figloraje i place zabaw.

Zobaczyłam to wszystko w bardzo jaskrawym świetle i wiedziałam, że mam temat na następną sesję u mojej terapeutki.

Szukałyśmy obszarów, w których również mam podejście „all or nothing”, czyli takich, w których jestem zadowolona tylko wtedy, gdy coś jest idealnie zgodne z moimi oczekiwaniami i zamierzeniami.

A jak czuję, że jest na 90% to właściwie tak, jakby było na 20 albo 30% (a w skrajnych przypadkach na 0%). Oj, ciężka to była dla mnie droga.

Czułam, że potrzebuję pożegnać się z tym podejściem, bo płacę zbyt wysoki koszt osiągania zawsze 100%. Że to odbiera radość (bo to nierealne, aby zawsze wszystko było na 100%).

Moja terapeutka zadawała mi wtedy ciągle pytanie, które i ja dzisiaj zadaję moim klientkom, które zmagają się z nad-odpowiedzialnością i zbyt wysokim standardami – a jakby to było na 70%? Jak taka wycieczka w góry przebiegałaby, gdyby była zrealizowana na 70%?

Oj, to było trudne pytanie (bo w życiu sobie go wcześniej nie zadawałam!). A potem kolejne: jaki koszt ponosisz, gdy działasz na 100%? Co byś zyskała, gdybyś obniżyła oczekiwania do tych 70%? Czy coś byś straciła?

Dla mnie to był przełom. Tak, jak pisałam, czasem nadal łapię się na tej mojej perfekcyjnej naturze, ale zatrzymuję się, biorę oddech i wracam do bardziej racjonalnej części mnie, która mówi: tak jest dobrze, zobacz, jak wiele robisz, zobacz, jak wiele otrzymujesz, jesteś w dobrej równowadze.

I tego życzę też Tobie!

PS. Zniekształcenie „all or nothing” jest jednym z wielu, które nam zakłócają spokojne, szczęśliwe myślenie 🙂 O pozostałych możesz się dowiedzieć z nagrania „Jak poradzić sobie z natłokiem myśli?”, nad którym intensywnie pracuję.
Pamiętaj, że do 31.10.2022 masz aktywny Kod Rabatowy (kod wpiszesz po wrzuceniu produktu do koszyka i przejściu na stronę płatności) – obniża on cenę do 99 zł.

Tymczasem, życzę Ci radosnego weekendu. U mnie „zimno jak pierun” (moja babcia zawsze tak mówiła), więc w hurtowych ilościach piję matchę z limonką.

Uściski,
Agnieszka.

Zapisuję się na My Way Letter!

Nie wszystko na Twojej głowie – jak mieć nieco lżejsze życie

*** To jest kopia MyWayLettera, który wysłałam do moich Czytelniczek 14.10.2022 ***

Zapisuję się na My Way Letter!

Cześć,

Dzisiaj chcę Ci napisać o technice, która zawsze pozwala mi zrzucić ciężar z ramion. Nauczyłam się jej w szkole terapii poznawczo-behawioralnej i najpierw testowałam ją (wielokrotnie!) na sobie, a następnie zapraszałam do jej użycia klientki na sesjach w gabinecie. Jest genialna!

Pewnie Ty też znasz ten stan… Poczucie odpowiedzialności za siebie, za innych… Zastanawianie się, co będzie lepsze, jaka decyzja bardziej właściwa, jakie postępowanie słuszne. Rozkminiasz w swojej głowie scenariusze za i przeciw. Analizujesz warianty A, B i C. I czujesz na sobie ciężar odpowiedzialności za wynik. Jesteś zaangażowana, zależy Ci, i rośnie w Tobie przekonanie, że od Ciebie i tylko od Ciebie (a przynajmniej w większości od Ciebie) zależy, jak sprawy potoczą się dalej.
Po jakimś czasie czujesz, jak ciężar tej odpowiedzialności przygniata Cię, nie daje spać (bo przecież w nocy najlepiej się rozmyśla), odbiera przyjemność i lekkość codzienności.
Znasz ten stan? Ja niestety tak.

Gdy tak się zdarza, sięgam po technikę nazywaną TORTEM ODPOWIEDZIALNOŚCI. I działa. Kurczę, zawsze działa 🙂

Opowiem Ci, jak ją zastosować na swoim własnym przykładzie.

JAK TO BYŁO U MNIE?
Mam syna, Szymona. Dziś jest w ósmej klasie, ale sytuacja, o której Ci opowiadam, miała miejsce jeszcze w 7 klasie, w lutym 2022 roku. Szymon wrócił z zimowiska z komunikatem: przemyślałem wszystko i chciałbym przenieść się na edukację domową do Szkoły w Chmurze.
Wyobrażasz sobie moją minę?! A mojego męża? Pomyśleliśmy, że chyba oszalał i że absolutnie nie ma mowy o takiej zmianie.

Ale wiercił nam dziurę w brzuchu. Podawał argumenty. Nazywał swoje obawy. Przedstawiał pomysły na ich zniwelowanie. Nie odpuszczał na tyle, że i ja zaczęłam zastanawiać się nad tą opcją. I poczułam, że to JA i tylko JA muszę zdecydować i że to tylko ODE MNIE zależy, jak się sprawy potoczą dalej. Wiedziałam, że to jest decyzja, która może zaważyć na tym, jak Szymon zda egzamin 8-klasisty i do jakiej szkoły średniej będzie miał szansę się dostać. Myśli krążyły mi wokół tego tematu rano, popołudniu, wieczorem i w nocy. Ciągle o tym rozmawiałam (z mężem, przyjaciółkami, rodzicami, którzy mają dzieci w edukacji domowej), choć w pewnym momencie już nic nie zostało więcej do powiedzenia czy dodania. A ja z dnia na dzień czułam jak bolą mnie plecy, ramiona, barki. Koszmar!
I wtedy przypomniałam sobie o Torcie Odpowiedzialności.

Zrobiłam go w dwóch odsłonach.
W pierwszej zadałam sobie pytanie – kto ma wpływ na to, jaka decyzja zostanie podjęta.
Oczywiście na pierwszym miejscu zapisałam siebie.
Ale potem pomyślałam (błyskotliwie, a co!), że jeszcze mąż mój cudny i tata Szymona w jednej osobie, też ma coś do powiedzenia.
No i na listę współdecydujących wpisałam też samego zainteresowanego, czyli Szymka, bo to w końcu on zainicjował cały proces (a gdyby tego nie zrobił to w ogóle nie byłoby się nad czym zastanawiać).

I wiesz, to była dla mnie najtrudniejsza rzecz – zobaczyć, kto jeszcze,
oprócz mnie ma wpływ na ostateczną decyzję
, bo do tej pory, myślałam,
czułam i zachowywałam się tak, jakby w 100% zależała ona tylko ode mnie.
No więc było nas już troje: ja, mąż, syn.

Pozostało zastanowić się, jaki procentowy udział ma każdy z nas w tej decyzji.
W tej technice ważne jest to, aby siebie zostawić na końcu (bo inaczej przygarniemy do siebie stówkę procent, a tu chodzi o bardziej racjonalne i obiektywne podejście).
Najpierw syn – dałam mu 25% – w końcu,  gdyby nie chciał przejść na edukację domową to nic by się nie zadziało. Z drugiej strony wiedziałam, że to jeszcze dziecko, więc więcej odpowiedzialności mu nie dam w tak ważnej sprawie.
Zostało 75% do podziału dla mnie i dla męża. Pomyślałam: partnerskie z nas małżeństwo, więc może tak podzielić odpowiedzialność między nas po równo? 

Wyszło 37,5% na głowę.
I wtedy ja się złapałam za głowę! 37,5%??? Tylko tyle mi zostaje?
Nie mogłam uwierzyć patrząc na kartkę, gdy dotarło do mnie, że to dokładnie tak jest. Wyobrażasz to sobie? Ze 100% w ciągu kilku chwil zeszłam do 37,5! Co za ulga. Nie wiem, jak to działa, ale kiedy zobaczyłam ten wynik poczułam, jakbym zrzuciła ogromny ciężar z pleców. Już mniej się stresowałam. Mniej zamartwiałam. Mniej myślałam – a może nie tyle mniej, co z większą swobodą analizowałam wszystkie za i przeciw.

DO CZEGO JESZCZE UŻYŁAM TORTU?

A potem idąc za ciosem, wykorzystałam Tort Odpowiedzialności do drugiej sprawy, która spędzała mi sen z powiek. Egzamin 8-klasisty. Co zrobić, by Szymon zdał go dobrze? O co zadbać? Jak go zmotywować? Jak zachęcić? Złapałam się na tym, że w mojej głowie to ja jestem znów niemal w pełni odpowiedzialna za wynik tych egzaminów.
I pomyślałam sobie: no serio?
Wypisałam zatem wszystkie czynniki (z samym Szymonem na czele), które mają wpływ na uzyskaną ocenę na egzaminach. A potem rozdzieliłam 100% ich wpływu między wszystkie. Siebie zostawiłam na koniec. Zostało mi 15%…
I znowu rozległ się HUK. HUK spadającego ze mnie ciężaru.
Poczułam ulgę, ale też zrozumiałam, jak bardzo umysł chciał mnie wkręcić w narrację o nad-odpowiedzialności.
I nie, nie oznacza to olewactwa czy bylejakości czy kompletnej beztroski, ale zauważyłam, że kiedy widzę, jaki realnie mam wpływ na daną sytuację to jestem bardziej spokojna, swobodna, kreatywna. To mi służy. 

Bo kiedy jest nam lżej, możemy dalej zajść.

Polecam Ci technikę Tortu Odpowiedzialności, jeśli tylko czujesz, że dźwigasz za dużo i że ciężar zaczyna Cię przygniatać. A jak ją zastosujesz to koniecznie do mnie napisz i podziel się wrażeniami.

Zapisuję się na My Way Letter!

A gdybyś mogła wybrać, czy chcesz tu być?

dziecko z gwiazd
Zapisuję się na My Way Letter!

Jak pewnie i Ty, czasem przechodzę przez „ciemną dolinę”, kiedy wszystko wydaje mi się za trudne.

Wraca do mnie wtedy historia dziecka z gwiazd. Jeśli oglądałaś przepiękny film C’mon C’mon (jeśli jeszcze nie miałaś okazji to bardzo polecam!) to być może ją pamiętasz.

Historia dziecka z gwiazd.

Dziecko z gwiazd obserwowało planetę Ziemię z daleka.

Z czarnej jak atrament przestrzeni wszechświata przezierały ku niemu błękitne wody oceanów i zielone przestrzenie lądów.

Tak bardzo, bardzo marzyło o tym, by tam być. Chciało odwiedzić planetę Ziemię.

– Czy pozwolicie mi odwiedzić Ziemię? – błagało gwiezdne dziecko.

Otaczająca je starszyzna odpowiedziała:

– Ale przecież jesteś dzieckiem z gwiazd, niewidzialnym i niekończącym się obłokiem pary. Żeby odwiedzić planetę Ziemia musiałbyś urodzić się jako ludzkie dziecko.

Te narodziny będą wymagały od ciebie nauczenia się bardzo wielu rzeczy. Będziesz musiał nauczyć się używać nowe ciało, to jak poruszać ramionami, nogami, jak wstawać i jak upadać. Będziesz musiał nauczyć się chodzić i biegać. Używać swoich rąk. Wydawać dźwięki. Formułować słowa. I zdania.

Będziesz musiał powoli nauczyć się zajmować sam sobą.

Tutaj, gdzie jesteśmy, jest cicho i spokojnie. Ale tam… tam kolory i dźwięki będą atakować cię ze wszystkich stron. Będziesz stale świadkiem obfitości i bogactwa życia.

Zobaczysz tyle różnorodnych roślin i zwierząt, ile ci się nawet nie śniło.

Tu u nas, na górze, wszystko jest takie samo – przewidywalne. Tam wszystko będzie w ciągłym ruchu. Wszystko będzie się stale zmieniało.

Będziesz musiał się też zanurzyć w rzece ziemskiego czasu i – wierz nam – cały czas będzie coś nowego do nauczenia i do oduczenia i do doświadczania.

Będziesz czuć przyjemności, ale będziesz też czuć lęk. Będziesz czuć radość. Rozczarowanie. Smutek. Zachwyt i żal. W tym pomieszaniu i intensywności, w tym zachwycie zapomnisz skąd pochodzisz.

Dorośniesz. Zaczniesz się przemieszczać. Podróżować. Pracować.

Może będziesz mieć szczęście mieć w ziemskim życiu dzieci, a może nawet dzieci twoich dzieci

Żyjąc tam na dole, na Ziemi, będziesz próbować nadać sens temu szczęśliwemu, smutnemu, pustemu, przepełnionemu po brzegi, a na pewno zawsze zmiennemu życiu, które akurat tobie przypadło do przeżycia.

A gdy nadejdzie czas powrotu na twoją gwiazdę, może być ci bardzo ciężko powiedzieć „do widzenia” temu dziwnie pięknemu światu.

Zastanów się. Naprawdę się zastanów, czy rzeczywiście chcesz zejść tam, na dół.

Dziecko z gwiazd słuchało uważnie, ale jego pragnienie było tak duże i intensywne.

Dlatego dziecko z gwiazd trafiło na Ziemię.

I wszystko to, co mówili mu starsi, okazało się prawdą. Przecież każdy z nich też tu wcześniej był.

A gdy dziecko wróciło, zapytali go, czy było warto przeżyć to ziemskie WSZYSTKO.

I dziecko odpowiedziało: Tak. Było warto. Tak.

Gdyby mnie dziś starszyzna zapytała, czy było warto odpowiedziałabym TAK. JEST WARTO. 

A Ty?

Z uściskami,

Agnieszka.

Zapisuję się na My Way Letter!

Książka Magdaleny Kostoszyn „Też tak mam” – o kobietach takich jak my

*** To jest kopia MyWayLettera, który wysłałam do moich Czytelniczek 19.07.2022 ***

Zapisuję się na My Way Letter!

Wakacje nieodłącznie kojarzą mi się w większą ilością przeczytanych książek.

W tym roku nad morzem czytałam wypożyczoną z biblioteki pozycję Magdaleny Kostyszyn „też tak mam”. Mądra, choć trudna książka. Chcę się nią z Tobą podzielić, bo myślę, że każda kobieta powinna ją przeczytać.

Dlaczego?

Bo jest o nas. O mnie i o Tobie.

O tym, jak wygląda nasza codzienność – a właściwie ta trudniejsza jej część, ta, którą często wypieramy, wolałybyśmy nie zauważać, bo spojrzenie jej prosto w oczy może boleć zbyt mocno.

Rozdział 1

Pierwszy rozdział, o macierzyństwie, Magdalena Kostyszyn rozpoczyna tak:
„Inne matki… Tak brzmiała moja odpowiedź na pytanie, co najbardziej rozczarowało mnie w macierzyństwie.(…)”.

Dalej pisze o tym, jak bardzo oceniamy siebie nawzajem i jak wysoko stawiamy poprzeczkę w byciu idealną matką, sobie i innym. I o tym, jak niewiele w nas życzliwości i wsparcia. Przypomniałam sobie swoje początki w roli mamy i wiele, wiele historii z książki przydarzyło się również mnie:

• pani z pobliskiego sklepu czuła się uprawniona do tego, by doradzać mi, jak powinnam ubierać córkę i że dlaczego ją w ogóle przykrywam w wózku, skoro jest ciepło (oczywiście nie pytałam jej wcześniej o radę)
• koleżanki, które dziwiły się, że nie dokarmiam Weroniki mlekiem modyfikowanym („i dlaczego nie dajesz jej smoczka? płakałaby mniej, a tak to się męczysz na własne życzenie” – i nie, nie pytały co stoi za takim wyborem)
• no i słynny komentarz „no ja bym tak nie mogła”, gdy roczną córkę zostawialiśmy na weekend u babci, żeby zrobić małżeński wypad do Kazimierza nad Wisłą (a ja mogłam! ha!)

Tych przykładów mogłabym podawać bez liku. Do dziś nie rozumiem, skąd takie zainteresowanie i wewnętrzny imperatyw u innych, by dzielić się swoją opinią i radami – czy ktoś o to prosi?

I zastanawiam się, czemu my kobiety, sobie to nawzajem robimy. Dla większości z nas macierzyństwo to nie jest bułka z masłem. Świat wywraca się do góry nogami, próbujemy się w tym wszystkim odnaleźć, dać jak najwięcej z siebie dziecku i jednocześnie wciąż pozostać sobą. Bycie matką to tylko jedna z wielu ról, które pełnimy.
Chciałabym żyć w świecie, gdzie my kobiety widzimy w sobie nawzajem całą naszą złożoność i bogactwo, którego nie da się zamknąć tylko w tej jednej roli.
W tej części książki, przeczytasz też o mamach dzieci niepełnosprawnych, o kobietach, które nie chcą mieć dzieci i tych, które bardzo chcą, ale nie mogą.

Każda z nas jest OK.

Rozdział 2

Rozdział drugi dotyczy kobiet na rynku pracy.
Wiedziałaś, że w 7 krajach świata kobiety opiekujące się swoim potomstwem nie dostają żadnych pieniędzy na urlopie macierzyńskim? A że w 18 mężczyzna może w świetle prawa zabronić swojej żonie pracy zarobkowej? A że w 113 brakuje przepisów gwarantujących równą płacę kobietom i mężczyznom na tych samych stanowiskach?
Magdalena Kostyszyn pisze o „niewidzialnej pracy” – tej, którą wykonujemy na co dzień – przygotowanie posiłków, pranie, prasowanie, sprzątanie, zakupy, umawianie lekarzy, zawożenie na zajęcia pozalekcyjne itp. itd. Okazuje się, że kobiety całego świata na nieodpłatnej pracy spędzają średnio 2 razy więcej czasu niż mężczyźni. Nie ma kraju, w którym te proporcje byłyby równe. Nawet jeśli w domu jest podział obowiązków, to kobiety i tak robią więcej. Ciekawe, prawda? I ma swoje implikacje w tym, jak odnajdujemy się na rynku pracy.

W tej części przeczytasz też o przemocy ekonomicznej (bardzo ważny problem – w gabinecie dość często pracuję z kobietami, którym mąż lub dorosłe dzieci wyliczają ile i na co mogą wydać), o kobietach, które nie chcą pracować i wybierają bycie na utrzymaniu mężów i o tych, które chcą i lubią pracować, ale nie zawsze mogą.

Każda z nas jest OK.

Rozdział 3

I rozdział trzeci, dla mnie chyba najtrudniejszy w czytaniu, bo z każdym słowem miałam przed oczami nie tylko siebie, ale i swoją nastoletnią córkę.

Rozdział o kobiecości, o tym, jak jesteśmy lekceważone ze względu na to, że jesteśmy kobietami.

O tym, jak bagatelizowane są nasze comiesięczne okresy (a dla niektórych z nas to prawdziwa droga przez mękę).

Ale to też rozdział o przemocy (też psychologicznej) i molestowaniu seksualnym – nie tylko fizycznym, ale też werbalnym. Zaczepki, komentarze i żarciki o podtekście seksualnym. Jest tego mnóstwo w przestrzeni publicznej. I jest na to przyzwolenie, ogromne przyzwolenie. Co ciekawe, nawet niektóre z kobiet uznają je za powód do śmiechu albo nawet za komplement (bo jestem atrakcyjna, skoro mężczyźni tak reagują).

„Jeśli ktoś na ciebie gwiżdże z aprobatą, to znaczy, że powinnaś się, kobieto, cieszyć i być dumna, znaczy się, że masz to coś, skoro pan z budowy albo spod budki z piwem rozbiera cię wzrokiem, nie omieszkując o tym powiadomić właśnie swojskim gwizdaniem. A jakieś obrażalskie (pewnie brzydkie i w dodatku feministki) paniusie domagają się szacunku i sankcji prawnych. Świat zwariował, patrzcie państwo!” – to komentarz z jednego z forum. Napisany przez kobietę.

I myślę sobie – tak, chyba zwariowałam.

Ciekawa jestem, jak Ty postrzegasz te sprawy.

Czkam na Twój list.

Agnieszka.

Zapisuję się na My Way Letter!

Czym jest depresja i jakie są jej przyczyny?

depresja

Maria weszła do mojego gabinetu krokiem bardzo niepewnym. Tak jakby zastanawiała się, czy umówienie się na spotkanie z psychologiem – terapeutą jest w jej sytuacji w ogóle dobrym pomysłem. No bo jak opowiedzieć o bezbrzeżnym smutku, który ją przepełnia?

Maria usiadła w fotelu. Popatrzyła mi w oczy. I… rozpłakała się.

A potem opowiedziała swoją historię. Ma 32 lata. Mieszka z partnerem i kotem. Pracuje w korporacji. Dotychczas miała bardzo dobre wyniki w pracy. Nic dziwnego, bo jest mądra, doświadczona, zaangażowana. Zawsze dbała o to o wysokie standardy wykonywanych zadań. Była doceniana i zauważana. Partner też robi karierę. Po etapie zauroczenia są – jak to określiła – w fazie stabilnej stagnacji.

I nagle, właściwie z tygodnia na tydzień, Maria zaczęła czuć się coraz gorzej. Z każdym dniem miała coraz mniej energii. To trwa już od 3 miesięcy. Dziś nawet wstanie z łóżka, umycie zębów i zjedzenie śniadania jest nie lada wyczynem. Budzi się i już jest zmęczona. Może dlatego, że zaczęła źle sypiać. Od 4 rano, kiedy się przebudza, nie jest w stanie zmrużyć oka. Myśli galopują po jej głowie jak szalone. Myśli o tym wszystkim, czego nie zdążyła zrobić w pracy, jakie zadania są przed nią i jak bardzo nie ma siły, by je wykonać. Wyrzuca sobie, że jest nie dość dobra. Boi się, że w końcu się wyda jak beznadziejnie sobie radzi. Obawia się też, że partner w końcu coś zauważy. Przestała jeść i bardzo schudła – jemu na pewno się to nie spodoba. A najgorsze jest to, że przestała malować – to jej pasja. Mogła godzinami stać przy sztaludze, mieszać farby i nanosić je na płótno. Dziś nie sprawia jej to żadnej przyjemności.

Chciałaby mu o tym wszystkim powiedzieć. Albo komukolwiek innemu, ale… boi się, że usłyszy, że przesadza, że w głowie jej się poprzewracało, że ludzie marzą, by mieć takie życie jak ona, a jej znowu coś nie pasuje. Pamięta, jak rodzice jej mówili, że wszystko zależy od niej i że trzeba zakasać rękawy i dużo pracować, a nie się nad sobą roztkliwiać. Psycholog? Do psychologa chodzą wariaci.

A jednak przyszła do mnie na spotkanie. Odważyła się, bo wszystko inne, czego próbowała – zawiodło.

Na tym pierwszym spotkaniu bardzo długo rozmawiałyśmy. Było dużo łez, słów, milczenia. Na kolejnych wizytach podobnie. Powoli, krok za krokiem, odkrywałyśmy chorobę Marii. To była depresja. Jak się okazało, nie pojawiła się tak nagle, jak się początkowo wydawało. Wysokie standardy osobiste i perfekcjonizm zjadał Marię od wielu lat. To było przyczyną jej stanu.

W trakcie terapii Maria rozpoznała swoje wzorce myślenia, lęki, schematy i pułapki, w które wpadała. A następnie zaczęła je zmieniać tak, aby ją wzmacniały, a nie wyniszczały. To był kilkumiesięczny proces.

Maria przeszła długą drogę zdrowienia. Dziś potrafi rozpoznać niepokojące symptomy i zaopiekować się sobą tak, aby depresja nie złapała jej ponownie w swoje sidła.

Niemal każdy z nas w ciągu swojego życia doświadcza wielu wahań w sferze emocji – od euforii, lekkości, radości po smutek, przygnębienie, zniechęcenie. Kiedy doświadczamy spadku nastroju często zadajemy sobie pytanie czy to chwilowe czy może dopadła mnie depresja?

Depresja to coś zdecydowanie więcej niż kiepski nastrój. Wpływa ona na to jak się czujemy, jak myślimy, jaką mamy motywację i poziom energii, koncentracji, a nawet jak sypiamy i jak się odżywiamy. Aby stwierdzić depresję jej objawy muszą utrzymywać się co najmniej przez 2 tygodnie.

Czym jest depresja?

Według podręcznika Kryteria diagnostyczne zaburzeń psychicznych DSM-5 objawy depresji to:

  • Obniżony nastrój utrzymujący się przez większą część dnia – prawie każdego dnia.
  • Zmniejszenie zainteresowania jakimikolwiek aktywnościami, które do tej pory przynosiły przyjemność (a kiedy są wykonywane to i tak nie przynoszą radości – stan ten nazywamy anhedonią).
  • Wyraźny spadek masy ciała lub jej zwiększenie (ale nie jako wynik stosowanej diety) lub utrata / wzrost apetytu.
  • Trudności z koncentracją, kłopoty z pamięcią.
  • Bezsenność lub nadmierna senność.
  • Nadmierne poczucie winy / przekonanie, że jest się bezwartościowym.
  • Brak energii, zmęczenie prawie każdego dnia (trudności z wykonywaniem najprostszych czynności, zmuszanie się do tego, by wstać, pójść do pracy, wykonać telefon itd.).
  • Pobudzenie psychoruchowe lub spowolnienie (wolniejsza mowa, ruchy ciała).
  • Powtarzające się myśli o śmierci / samobójstwie.

Czy któryś z tych objawów obserwujesz u siebie?

Aby sprawdzić czy i jeśli tak to jakie nasilenie objawów depresyjnych występuje u Ciebie wypełnij kwestionariusz Aarona T. Becka.

Przyczyny depresji

Depresja może mieć przyczynę endogenną (nazywaną potocznie dziedziczną) – wiąże się ona z obciążeniami genetycznymi. Ryzyko „odziedziczenia” depresji od krewnego pierwszego stopnia wynosi od 10 do 25%.

Depresja może być też reakcją na bolesne doświadczenia – takie jak utrata bliskiej osoby, choroba, niezadowolenie z pracy, zwolnienie z pracy, kłótnie lub zakończenie ważnego związku, samotność, a także wydarzenia traumatyczne jak wypadek samochodowy, gwałt, napaść.

Jeśli podejrzewasz u siebie depresję, zapisz jakie zewnętrzne okoliczności mogą być jej źródłem?

Często zdarza się też tak, że objawy depresyjne występują niezależnie od naszej sytuacji życiowej – dla osoby z zewnątrz wydaje się, że nasze życie jest bezproblemowe, lekkie i nie mamy na co narzekać. Ba! My sami tak uważamy (przecież wszystko jest w porządku, o co mi chodzi? jestem zdrowa, mam pracę, dzieci dobrze się uczą itd.), a mimo to czujemy się bardzo przygnębieni (i dodatkowo winni, że nie tryskamy radością i wdzięcznością) – możesz o tym przeczytać w artykule Perfekcyjnie ukryta depresja – czy może dotyczyć też Ciebie?

Źródeł stanu depresyjnego możemy szukać także w schematach i nawykach naszego myślenia. Aby je zidentyfikować i poradzić sobie z nimi, konieczne jest skorzystanie z profesjonalnej pomocy psychologicznej

Gdzie szukać profesjonalnej pomocy?

Jeśli cierpisz na depresję, nie jesteś w tym osamotniona. Szacuje się, że dziś przezywa ją ponad 300 milionów ludzi na świecie. I choć ta świadomość nie powoduje, że to doświadczenie jest dla ciebie mniej bolesne, to pamiętaj, że nie jest ono twoją winą.

Nie słuchaj ludzi, którzy mówią po prostu weź się w garść albo ogarnij się, ale poszukaj profesjonalnej pomocy. Nieleczona depresja może prowadzić do samobójstwa – wg danych Światowej Organizacji Zdrowia co roku aż 800 tysięcy ludzi odbiera sobie życie (czyli co 40 sekund ktoś umiera w ten sposób). Z okazji Dnia Walki z Depresją nagrałam na ten temat krótki filmik – obejrzysz go tutaj: VIDEO – Można chorować na cukrzycę, ale nie na depresję!

Udaj się do specjalisty. Czasem będzie potrzebne włączenie w proces zdrowienia farmakoterapii (leki może przepisać tylko lekarz, np. psychiatra, terapeuta nie wystawia recept), czasem wystarczy psychoterapia.

Bezpłatnej pomocy możesz szukać w Poradniach Zdrowia Psychicznego, w Ośrodkach Interwencji Kryzysowej, dla dzieci i młodzieży w Poradniach Pscyhologiczno – Pedagogicznych, w szpitalach psychiatrycznych.

Fundacja Itaka prowadzi Antydepresyjny Telefon Zaufania – (22) 484 88 01 – www.stopdepresji.pl

Forum Przeciw Depresji prowadzi Antydepresyjny Telefon – (22) 594 91 00

W prywatnych gabinetach możesz skorzystać z profesjonalnej terapii stacjonarnej lub on-line. Zapraszam do mojego gabinetu – w Łodzi lub przez ZOOMa.

VIDEO – Można chorować na cukrzycę, ale nie na depresję!

depresja pills

23 lutego to Światowy Dzień Walki z Depresją.

Nagrałam ten filmik z dedykacją dla wszystkich Kobiet, które boją się / wstydzą poprosić o pomoc. Zwłaszcza chrześcijanek.

A o depresji przeczytasz jeszcze tutaj: Perfekcyjnie ukryta depresja – czy może dotyczyć też Ciebie?

Perfekcyjnie ukryta depresja – czy może dotyczyć też Ciebie?

Zastanawiam się jak wiele z nas jest jak Matylda – klientka, która niedawno zapukała do drzwi mojego gabinetu.

Weszła pewnym krokiem, wyciągnęła na powitanie rękę, uśmiechnęła się i opowiedziała swoją historię. Historię oddanej żony i matki dwójki dzieci. Niezwykle zaangażowanej i skutecznej menedżerki. Wspierającej przyjaciółki. Kobiety, która zawsze, dla każdego ma słowo pocieszenia. Kobiety niezwykle zorganizowanej – Matylda miała w głowie check-listę co i na kiedy ma być zrobione i z niezwykłą skrupulatnością ją realizowała. Nawet jeśli była zmęczona. Nawet jeśli czuła, że się forsuje. Nawet jeśli była chora. Zadanie to zadanie. Nie można sobie odpuszczać. Ludzie czekają. Firma czeka. Nie można nikogo zawieść. O siebie zadba później.

Kiedy łzy płynęły jej pomiędzy kolejnymi zdaniami, ocierała je ręką, przepraszała i mówiła: wiem, wiem, powinnam być wdzięczna za to, co mam. Nie ma co się nad sobą użalać.
Na szczęście mój gabinet to miejsce, w którym można wypłakać wszystkie łzy. I w którym można dać sobie prawo do przeżywania wszystkich emocji, które się w nas pojawiają

Osoby, które znają Matyldę widzą w niej pozytywną, skuteczną, zorganizowaną i spełnioną kobietę.  

Dlaczego ktoś taki przychodzi do terapeuty?
W czym może potrzebować pomocy?

Depresja to pewnie ostatnia rzecz, jaka przyszłoby Ci do głowy.
Przecież ludzie z depresją tak nie wyglądają.
Przecież ludzie z depresją tak nie zachowują.
Przecież ludzie z depresją są smutni, przygnębieni, nie wierzą w siebie, ciężko im wstać z łóżka, by zabrać się za cokolwiek.

Matylda nie pasowała do tych powszechnych wyobrażeń.

Ale jest pewien specyficzny rodzaj depresji, z którą wiele z nas zmaga się nawet tego tak nie nazywając.

To perfekcyjnie ukryta depresja (PHD – Perfectly Hidden Depression).

Jakie są jej najczęstsze przejawy?

  • Przede wszystkim nieustające dążenie do perfekcji we wszystkich albo w przeważającej ilości obszarów życia. Kiedy zaczynasz coś robić, wkładasz w to całe serce i nie odpuszczasz, dopóki nie zostanie to zrobione idealnie. A kiedy (wg Ciebie) nie jest doskonale, to w głowie rozbrzmiewa Ci krytyczny, zawstydzający głos: Uuu, słabo, mogłaś postarać się lepiej; Serio myślałaś, że temu podołasz? Co sobie inni o Tobie pomyślą?
  • Budowanie poczucia własnej wartości na bazie realizowanych zadań – czyli przekonanie, że jesteś warta tylko tyle, ile zrobisz i osiągniesz. Nie jest ważne to, kim jesteś, co czujesz, jak się starasz. Nie jest wystarczające to, że w ogóle jesteś, żyjesz, istniejesz. Musisz udowodnić, zapracować na to, by uznać Cię za wartościową osobę.
  • Branie na siebie nadmiernej odpowiedzialności – no kto temu podoła jak nie Ty? Kto zrobi to lepiej? No wiadomo przecież, że nikt… Pracujesz, realizujesz, organizujesz, dowozisz, a w środku nosisz smutek i zmęczenie.
  • Lekceważenie własnych trudnych emocji i doświadczeń – czyli ignorowanie smutku i cierpienia. Być może mówisz do siebie: Weź się w garść, dziewczyno, to nie koniec świata, ogarnij się. Nie okazujesz sobie współczucia, empatii i życzliwości. Tylko czasem, wieczorem, płaczesz w poduszkę.
  • Za to nadmiernie troszczysz się o innych – dbasz o ich potrzeby, odpowiadasz na ich prośby. I jednocześnie… nie dopuszczasz ich do swojego wewnętrznego świata. Nie dzielisz się tym, z czym Ty się zmagasz, co dla Ciebie trudne. Dajesz, ale nie potrafisz brać.
  • Kolejny objaw to martwienie się. O wszystko i wszystkich. Ogromna potrzeba kontrolowania, wpływania, dopilnowywania.
  • I na koniec coś, co nie jest oczywiste – przekonanie, że podstawą dobrego samopoczucia, witalności, zadowolenia jest dostrzeganie tylko tego, co jest dobre w świecie i w ludziach. Tłumaczysz sobie: Jest dobrze, bądź wdzięczna, ciesz się tym, co masz i obwiniasz siebie za to, kiedy dostrzegasz niedoskonałości w swoim życiu. Przy PHD zaprzeczamy temu, co trudne albo nam się nie podoba.

Oczywiście nie wszystkie z tych objawów muszą wystąpić razem. Czasem jeden lub dwa (ale mocno nasilone) mogą być sygnałem, że droga, którą idziesz, nie jest w dobrym kierunku.
Jeśli chcesz sprawdzić za pomocą kwestionariusza, jakie miejsce zajmujesz na linii zdrowe podejście do życia vs perfekcyjnie ukryta depresja to kliknij tutaj i rozwiąż test.

Matylda zdobyła w nim 16 punktów na 22 możliwe.

Od czego zaczęłyśmy pracę?

Obszarem, nad którym pracowałyśmy w pierwszej kolejności było kontaktowanie się ze swoimi emocjami i sygnałami płynącymi z ciała.
Żyjemy w tak szybkim tempie, że chwila zatrzymania i pobycia z tym, co w nas żywe, wydaje się luksusem.
Mamy tendencję do pomijania lub odpychania od siebie tego, co trudne. Lęk, wstyd, smutek to emocje, których nie chcemy w naszym życiu. Zaprzeczamy im albo zagłuszamy nadmiernym działaniem.
A gdyby tak zaopiekować się swoim „trudnym”? Pobyć ze smutkiem czy żalem? Zobaczyć, o czym Ci mówi ta trudna emocja? Co się pod nią kryje?

Moja 16-letnia klientka Zuzia powiedziała trudno polubić smutek, ale on we mnie jest i być może już na zawsze pozostanie… otulę go ciepłem, abym mogła żyć pomimo jego obecności… Jestem pod wrażeniem jej dojrzałości i zobaczenia tego, że nie musimy unikać emocji, by żyć dobrym życiem.

Jeśli widzisz, że perfekcyjnie ukryta depresja to coś, co może dotyczyć Ciebie, nie zwlekaj ze zgłoszeniem się do psychologa. Zadbaj o siebie i swoje emocje. Okaż sobie ciepło i życzliwość.

A jeśli chcesz porozmawiać ze mną, napisz do mnie na adres: agnieszka@agnieszkawrobel.pl

Pozdrawiam!

Kwestionariusz – Perfekcyjnie Ukryta Depresja

Dzięki temu kwestionariuszowi określisz swoje miejsce w spektrum perfekcyjnie ukrytej depresji.

Każde z poniższych 22 stwierdzeń odnosi się do konkretnych zachowań i przekonań charakterystycznych dla perfekcjonizmu i perfekcyjnie ukrytej depresji.

Nie zastanawiaj się zbyt długo nad odpowiedziami, po prostu odpowiedz najlepiej jak potrafisz.

Wynik pokaże, jakie miejsce zajmujesz w spektrum perfekcyjnie ukrytej depresji i pozwoli Ci dostrzec, w jakim stopniu wpływa na Twoje życie.

 

bądź jak …

*** To jest kopia MyWay Lettera, który wysłałam do moich Czytelniczek 01.01.2022 ***

Zapisuję się na My Way Letter!

Cześć ,

Ostatni kwartał 2021 w większości nie był dla mnie szczególnie łaskawy. Kłopoty i trudności mnożyły się jedne po drugich i miałam wrażenie, że nie mają końca.

Szukałam wtedy odpowiedzi, a może pocieszenia i mądrości, w wierszach. I dziś, na ten rozpoczynający się właśnie 2022 rok, chcę Ci jeden z nich podarować.

Bądź dobrą rzeką. Gdy staną ci na drodze
nieprzyjazne skały – opłyń je. Gdy napotkasz
wyniosłe góry – wymiń je. Gdy stracisz grunt
– spadnij radosnym wodospadem w dół.
Gdy napotkasz bagna – nie zgub się.
Gdy nastanie mroźny czas – okryj się płytą
lodu i płyń spokojnym nurtem dalej.
Bądź dobrą rzeką – nie mścij się
powodziami, nie niszcz
pól ani nie wywracaj domów.
Bądź dobrą rzeką – niech przychodzą do ciebie
spragnieni ludzie i spragnione zwierzęta.
Nieś im czystość, ochłodę, spokój.
Bądź dobrą rzeką. Płyń przez
kwietne łąki i łany zbóż, przez
wsie i miasta – aż dopłyniesz do Morza.


Niech 2022 rok będzie dla Ciebie dobry.

Ściskam noworocznie,

Agnieszka.


PS. Wiersz jest z tomiku „Kazania najkrótsze” Mieczysława Malińskiego.

Zapisuję się na My Way Letter!