Nie wszystko na Twojej głowie – jak mieć nieco lżejsze życie

Pewnie Ty też znasz ten stan… Poczucie odpowiedzialności za siebie, za innych… Zastanawianie się, co będzie lepsze, jaka decyzja bardziej właściwa, jakie postępowanie słuszne. Rozkminiasz w swojej głowie scenariusze za i przeciw. Analizujesz warianty A, B i C. I czujesz na sobie ciężar odpowiedzialności za wynik. Jesteś zaangażowana, zależy Ci i rośnie w Tobie przekonanie, że od Ciebie i tylko od Ciebie (a przynajmniej w większości od Ciebie) zależy, jak sprawy potoczą się dalej.
Po jakimś czasie czujesz, jak ciężar tej odpowiedzialności przygniata Cię, nie daje spać (bo przecież w nocy najlepiej się rozmyśla), odbiera przyjemność i lekkość codzienności.
Znasz ten stan? Ja niestety tak.

Gdy tak się zdarza, sięgam po technikę nazywaną TORTEM ODPOWIEDZIALNOŚCI.

Opowiem Ci, jak ją zastosować na swoim własnym przykładzie.

JAK TO BYŁO U MNIE?

Mam syna, Szymona. Sytuacja, o której Ci opowiem miała miejsce, kiedy uczył się w VII klasie szkoły podstawowej. Szymon wrócił z zimowisk z komunikatem: przemyślałem wszystko i chciałbym przenieść się na edukację domową do Szkoły w Chmurze.
Wyobrażasz sobie moją minę?! A mojego męża? Pomyśleliśmy, że absolutnie nie ma mowy o takiej zmianie.

Ale syn wiercił nam dziurę w brzuchu. Podawał argumenty. Nazywał swoje obawy. Przedstawiał pomysły na ich zniwelowanie. Nie odpuszczał na tyle, że i ja zaczęłam zastanawiać się nad tą opcją.

I nagle poczułam, że to JA i tylko JA muszę zdecydować i że to tylko ODE MNIE zależy, jak się sprawy potoczą dalej. Wiedziałam, że to jest decyzja, która może zaważyć na tym, jak Szymon zda egzamin 8-klasisty i do jakiej szkoły średniej będzie miał szansę się dostać. Myśli krążyły mi wokół tego tematu rano, popołudniu, wieczorem i w nocy. Ciągle o tym rozmawiałam (z mężem, przyjaciółkami, rodzicami, którzy mają dzieci w edukacji domowej), choć w pewnym momencie już nic nie zostało więcej do powiedzenia czy dodania. A ja z dnia na dzień czułam jak bolą mnie plecy, ramiona, barki. Ciężar tej decyzji był dla mnie przeogromny.

I wtedy przypomniałam sobie o Torcie Odpowiedzialności.

Wykorzystałam to narzędzie w dwóch odsłonach.
W pierwszej zadałam sobie pytanie – kto ma wpływ na to, jaka decyzja zostanie podjęta – czy mój syn przejdzie na edukację domową, czy nie.
Oczywiście na pierwszym miejscu zapisałam siebie.
Ale potem pomyślałam (błyskotliwie, a co!), że jeszcze oczywiście mój mąż i tata Szymona w jednej osobie, też ma coś do powiedzenia.
No i na listę współdecydujących wpisałam też samego zainteresowanego, czyli Szymka, bo to w końcu on zainicjował cały proces (a gdyby tego nie zrobił to w ogóle nie byłoby się nad czym zastanawiać).

I wiesz, to była dla mnie najtrudniejsza rzecz – zobaczyć, że ktoś jeszcze,
oprócz mnie ma wpływ na ostateczną decyzję
, bo do tej pory, myślałam,
czułam i zachowywałam się tak, jakby w 100% zależała ona tylko ode mnie.
No więc było nas już troje: ja, mąż, syn.

Pozostało zastanowić się, jaki procentowy udział ma każdy z nas w tej decyzji.
W tej technice ważne jest to, aby siebie zostawić na końcu (bo inaczej przygarniemy do siebie stówkę procent, a tu chodzi o bardziej racjonalne i obiektywne podejście).
Najpierw syn – dałam mu 25% odpowiedzialności – w końcu,  gdyby nie chciał przejść na edukację domową to nic by się nie zadziało. Z drugiej strony wiedziałam, że to jeszcze dziecko, więc więcej odpowiedzialności mu nie dam w tak ważnej sprawie.
Zostało 75% do podziału dla mnie i dla męża. Pomyślałam: partnerskie z nas małżeństwo, więc może tak podzielić odpowiedzialność między nas po równo? 

Wyszło 37,5% na głowę.

I wtedy ja się złapałam za głowę!
37,5%??? Tylko tyle mi zostaje?

Nie mogłam uwierzyć patrząc na kartkę, gdy dotarło do mnie, że to dokładnie tak jest. Wyobrażasz to sobie?
Ze 100% w ciągu kilku chwil zeszłam do 37,5%! Co za ulga. Kiedy zobaczyłam ten wynik na papierze poczułam, jakbym zrzuciła ogromny ciężar z pleców. Już mniej się stresowałam. Mniej zamartwiałam. Mniej myślałam – a może nie tyle mniej, co z większą swobodą analizowałam wszystkie za i przeciw, bo wiedziałam, że nie jestem w tym sama.

DO CZEGO JESZCZE UŻYŁAM TECHNIKI TORTU?

Tort Odpowiedzialności wykorzystałam też do drugiej sprawy, która spędzała mi sen z powiek: egzamin 8-klasisty.
Co zrobić, by Szymon zdał go dobrze? O co zadbać? Jak go zmotywować? Jak zachęcić? Złapałam się na tym, że w mojej głowie to ja jestem znów niemal w pełni odpowiedzialna za wynik tych egzaminów.
I pomyślałam sobie: no serio?

Wypisałam zatem wszystkie czynniki (z samym Szymonem na czele), które mają wpływ na uzyskaną ocenę na egzaminach (zaangażowanie syna, zaangażowanie nauczycieli, jakość materiałów do nauki, jego stan zdrowia w dniu egzaminu, podejście nauczyciela oceniającego np rozprawkę lub dłuższą wypowiedź z angielskiego itd.). A potem rozdzieliłam 100% wpływu tych wszystkich czynników. Siebie – jak poprzednio – zostawiłam na koniec.

Zostało mi 15%…

I znowu rozległ się HUK. HUK spadającego ze mnie ciężaru.
Poczułam ulgę, ale też zrozumiałam, jak bardzo umysł chciał mnie wkręcić w narrację o nadodpowiedzialności.
I nie, nie oznacza to olewactwa czy bylejakości czy kompletnej beztroski, ale zauważyłam, że kiedy widzę, jaki REALNIE mam wpływ na daną sytuację to jestem bardziej spokojna, swobodna, kreatywna. To mi służy. 

Bo kiedy jest nam lżej, możemy dalej zajść.

Polecam Ci technikę Tortu Odpowiedzialności, jeśli czujesz, że dźwigasz za dużo i że ciężar zaczyna Cię przygniatać. Stosuję ją u siebie, ale też w pracy z Klientkami i zawsze, ale to zawsze przynosi nieoczekiwane rezultaty.